Jeszcze nie tak dawno, przy okazji wysokiego poziomu wzrostu PKB za czasów rządów PO, PiS przekonywał, że sam wzrost PKB nie świadczy o wzrastaniu gospodarki jako całości. I oczywiście mieli sporo racji. Gdyż ważnym jest skąd ten PKB się bierze. I jeżeli na przykład wzrostowi PKB towarzyszy wyraźny wzrost tempa inwestycji, to OK, gospodarka się rozwija. Ale jeżeli wzrostowi PKB nie towarzyszy wzrost tempa inwestycji, to oznacza, że gospodarka zaczyna stać w miejscu. I gdy taki stan się będzie utrzymywał dalej, gospodarka zacznie gasnąć.
I za czasów PO oba te wskaźniki mniej lub bardziej równolegle rosły. Dzisiaj nie. Głównym składnikiem dzisiejszego wzrostu PKB jest wzrost konsumpcji, który jest wynikiem programu 500+, który to program jest obciążeniem budżetowym, którego kontynuacja wymaga zaciągania przez rząd pożyczek. Natomiast tempo wzrostu inwestycji za rządów PiS wyraźnie spadło, głównie w sektorze prywatnym, a w sektorze państwowym kulają się jeszcze wyłącznie inwestycje zapoczątkowane w czasach gdy rządziło PO.
Tak więc prognozowane 3,2% wzrostu PKB będzie wzrostem na kredyt, a nie wzrostem w wyniku ożywienia gospodarczego. Tak więc radość PiS z prognoz agencji ratingowej Moody's, jest nie tylko, że przedwczesna, ale w ogóle fałszywa. Gdyż prognoza moodysowa powstała na podstawie danych z długiego okresu sprzed marca 2017. By ta prognoza się utrzymała wszystkie składniki danych do prognozy winny utrzymać się po marcu 2017 na co najmniej takim samym poziomie.
Na co się nie zanosi, gdyż tempo wzrostu inwestycji ma długoterminową tendencję spadkową. A to oznacza, że nie tylko owe 3,2% wzrostu jest poważnie zagrożone, ale nawet wcześniejsze 2,9%. Tak więc dzisiejsza radość rządu i sympatyków PiS zostanie brutalnie zweryfikowana już na końcu III kwartału br. I jeżeli na początku października okaże się, że wzrost PKB Polski w roku 2017 nie przekroczy 3,0% będzie to oznaczało szybkie nadejście "Polski w ruinie", tym razem na serio.
